Czas dyskusji - gdy każde słowo jest ważne
Wszystkie drogi prowadzą do Boga
Poszukiwanie Boga, poszukiwanie sensu życia czy tworzenie swoich własnych teorii religijnych wymaga czasami dużego wysiłku i rezygnacji z dotychczasowych poglądów. Jednak pomimo tych trudności polecam każdemu zdobycie się na odważne odnowienie swojego życia duchowego. Odradzam jednak rozpoczynanie tej drogi od chaotycznej krytyki istniejących osiągnięć innych ludzi w tej dziedzinie. Jeszcze bardziej nie polecam krytyki znanych teorii religijnych czy obecnych ideologii głoszonych przez poszczególne wyznania religijne i kościoły.
Zabierając głos w jakiejś sprawie, szczególnie dotyczącej religii, dobrze jest mieć w sobie swoisty fundament duchowy, rodzaj bazy, w oparciu o którą można by było oceniać napotkane problemy. Poprzez rozważania zamieszczone na mojej stronie internetowej i w tym opracowaniu staram się pomóc każdemu zbudować taki wewnętrzny fundament, który jest niezbędny do dalszego samodzielnego kształtowania własnych poglądów dotyczących religii. Daje to potem możliwość aktywniejszej obecności w życiu duchowym swojego otoczenia. Poniżej wyjaśnię moje intencje w tych sprawach, posługując się konkretnymi przykładami.
Kiedy mechanik samochodowy zabiera się do naprawy zepsutego pojazdu, musi mieć sporą wiedzę, to znaczy znajomość praw mechaniki ogólnej, znajomość konstrukcji i prawidłowego funkcjonowania mechanizmów danego samochodu. Dochodzi do tego konieczne doświadczenie związane z naprawą typowych uszkodzeń występujących w samochodach.
Podobne reguły obowiązują lekarza, który przystępuje do leczenia chorego pacjenta. Taki lekarz musi mieć ogólną wiedzę medyczną na odpowiednim poziomie, musi znać wystarczająco ludzki organizm w jego prawidłowym funkcjonowaniu oraz mieć pewne doświadczenie przy leczeniu różnych typów ludzkich schorzeń.
Jeśli chce się analizować bogate doświadczenia ludzkości w dziedzinach, które dotyczą istnienia Boga, sensu życia czy konkretnych poglądów religijnych, to warto wziąć przykład z dobrego mechanika samochodowego lub dobrego lekarza.
Nie ma wątpliwości, że nasz świat jest w dużym stopniu chory i poważnie zepsuty moralnie, tak jak chory może być człowiek czy tak jak zepsuty bywa stary samochód.
Przystępując do naprawy czy odnowy naszego życia duchowego, a także do pozytywnego wpływania na nasze otoczenie, warto ukształtować w sobie podstawowy fundament wiedzy o tym, co chcemy zrobić i jaki jest cel naszego postępowania. Podstawą wszystkiego powinno być przekonanie o konieczności istnienia Pierwszej Przyczyny, którą ja nazwałem Bytem Pierwoistnym. To zasadniczy początek budowania naszych poglądów. Warto spędzić wiele czasu na uzmysłowieniu sobie Boga jako Absolutu, Najwyższego Dobra i Doskonałości. Takie założenie powinno wynikać z całokształtu osiągnięć ludzkości nie tylko w dziedzinie religii, ale i nauki. Ten Początkowy Byt musi mieć w sobie przymioty Inteligencji, Woli i Uczuciowości. To znaczy, że powinien być trochę taki jak my sami w stanie doskonałości, choć oczywiście w kosmicznej skali. W tej koncepcji Jego Intelekt oznacza wszechwiedzę, doskonałość i nieskończoność. Jego Wola skutkuje powstaniem idealnego środowiska dla ludzkości, czyli Królestwa Niebieskiego jako najwyższego dobra. Warto także zdać sobie sprawę z tego, że Jego Uczuciowość wypływająca z Jego Serca, stanowi źródło miłości i piękna. Te przymioty pozwalają również ukształtować nasze pojęcie, jak powinien wyglądać idealny świat dla ludzkości. Daje to w następnym kroku możliwość oceny mechanizmów zła drążącego ludzkość. Przydałoby się jeszcze praktyczne doświadczenie, będące na przykład udziałem bezinteresownego działacza społecznego. Osobiście polecałbym najbardziej gorliwym zdobycie doświadczenia wolontariusza, a nawet wiedzy i umiejętności świeckiego misjonarza w jakiejś organizacji społecznej lub religijnej. Może wtedy stalibyśmy się w tej dziedzinie podobni do doświadczonego mechanika lub skutecznego lekarza.
Ja w swojej aktywności w Internecie spotykam się najczęściej z bezładną krytyką ze strony osób niemających niczego do zaoferowania poza niechęcią do człowieka o innych poglądach. Nie mówię tu o tak zwanych hejterach internetowych, gdyż z nimi nie ma żadnej dyskusji. Mówię o osobach zabierających głoś w debacie publicznej, które najczęściej boją się szerzej otworzyć swoje serce. Mówię też o zagorzałych zwolennikach jakiegoś wyznania religijnego, którzy z samej zasady odrzucają wszystko, co nie zgadza się z ich dotychczasowymi poglądami. Wreszcie mówię o ludziach głoszących wielkie i wzniosłe hasła, których treści tak naprawdę nie rozumieją, gdyż praktycznie nie stosują szerzonych przez siebie idei w życiu osobistym.
Jeżeli spotkacie takich ludzi, to pewnie niczego nowego się nie nauczycie, a tylko narazicie swoje nerwy na nieprzyjemne przeżycia.
Natomiast, tak jak warto dyskutować z doświadczonym lekarzem czy dobrym mechanikiem samochodowym, tak i warto dyskutować z osobą, która naprawdę ma coś pozytywnego do powiedzenia i która sama z siebie chce was słuchać. Powinno się zatem przystąpić do dyskusji, mając już przygotowany wstępny fundament wiary i minimalną bazę wiedzy, którą potem można uzupełniać. Posiadanie takiego własnego „kręgosłupa” jest ważne, aby nie dać się ogłupić lub zwieść pustymi sloganami i aby do usłyszanych wypowiedzi zawsze być nastawionym analitycznie.
Istnieje ogólna zasada, że należy dobrze sprawdzić każdą nową teorię, zarówno swoją, jak i obcą. Dlatego proponowałem każdemu stworzenie własnych „narzędzi analitycznych”, w czym w miarę swoich możliwości służę pomocą za pośrednictwem tego opracowania.
Wielokrotnie w swoich wypowiedziach sugerowałem ludziom, aby próbowali odnaleźć własny sposób na poznanie Boga. Najlepiej, żeby droga do tego celu mogła być oparta na niezależnym, logicznym myśleniu. Przydałoby się także głębokie pragnienie poznania Kogoś, kto powinien gdzieś tam istnieć i którego poszukiwali przed nami niezliczeni badacze Prawdy.
Może właśnie teraz przyszła kolej na nas?
Czy dobrze jest zdecydować się na samodzielne poszukiwania powszechnej prawdy o Bogu, człowieku i wszechświecie? Oczywiście, że tak! Nikt nas bowiem nie powinien wyręczać w tym najważniejszym życiowym zadaniu, choć trudno się do niego zabrać. Jednak jeszcze raz sugeruję, aby w pierwszej kolejności podjąć się wypracowania własnej, niezależnej koncepcji Boga, a dopiero potem przystąpić do porównywania jej z innymi. Wielokrotnie w tym tekście pokazywałem, jak ja sam to robiłem i jaki był tego skutek. Na pewno będę dalej starał się wykazywać, do czego można dojść, jeśli naprawdę bardzo się czegoś pragnie.
Dlatego poniżej przedstawię kolejny odcinek moich spostrzeżeń i doświadczeń.
W poszukiwaniu odpowiedzi na pytania dotyczące ludzkiej egzystencji wielokrotnie przemyśliwałem różne towarzyszące człowiekowi idee.
Starałem się ustalić, które z nich są najważniejsze. Czy są to marzenia o szczęściu, czy chęć przeżywania prawdziwej miłości, czy strach przed śmiercią, czy jeszcze coś innego? Zauważyłem też, że przez całe moje życie towarzyszyły mi pewne znaki, które mogę opisać jako dobre rady życiowe lub coś na kształt pomysłów na życie. Czasami czułem nawet działanie jakiejś nadnaturalnej siły kierującej mnie na właściwą drogę. Od razu zastrzegam się, że nie uważam tego za dowód specjalnej Bożej opieki czuwającej nade mną czy jakiegoś nadprzyrodzonego daru. Odczuwam to raczej jako wiszącą nade mną pewną konieczność, z którą nie zawsze się zgadzałem, którą nie zawsze pojmowałem, ale którą jakoś uwzględniałem w swoim życiu, by w końcu zrozumieć, że tak od zawsze powinno być.
Wątpię, czy to Bóg tak się mną zajmował przy pomocy swoich aniołów, ale jest to możliwe. Ponieważ Bóg stworzył ten świat, wprowadzając do niego Swoją Wolę, Swoje Prawa i Zasady oraz Miłość, co nazywam Opatrznością Bożą, to może jakaś część tego spadła też na mnie.
Chcę jednak tę kwestię przeanalizować bardziej „filozoficznie”, aby zrozumieć, co właściwie odczuwam teraz po przeżyciu ponad siedemdziesięciu lat życia. Mogę oczywiście przypuszczać, że jest to swoiste ucieleśnienie się wobec mnie Jego Słowa (pisanego przez duże „S”), ale chcę to sprawdzić.
Na temat Słowa od Boga napisano już tysiące prac doktorskich i wiele innych mądrych książek. Nie będę z nimi konkurował, a tylko podam moje zrozumienie tego pojęcia. Dla mnie Słowo jest jakby strumieniem Jego Woli, Porządku Prawnego i Miłości płynącym do każdego człowieka, czyli też i do mnie. Tak bowiem wyobrażam sobie Ojcostwo Boga. A więc i w moim przypadku Słowo może stać się ciałem. Niestety nie do końca, ponieważ wciąż jestem tym „niedokończonym”. Mam również przekonanie, że we wszystkich innych „przypadkach”, czyli w przypadku wszystkich innych ludzi, też trwa stan „niedokończenia”.
Moim zdaniem jest tylko jeden wyjątek. Jest nim Jezus Chrystus, ponieważ w Jego przypadku naprawdę „Słowo stało się Ciałem” (J 1, 14).
Piszę to wszystko, ponieważ wreszcie zrozumiałem, że pochodzę od zdefiniowanego powyżej Słowa, które powinno stać się ciałem, czyli między innymi mną. Czekam, aż kiedyś spotka to wszystkich ludzi. Wówczas zaistnieje dla nas Królestwo Niebieskie.
Zaznaczyłem powyżej, że „częścią” tego Słowa jest Miłość. I tu muszę przyznać, że wielu ludzi odczuwa ją najmocniej, dużo bardziej niż Wolę i Prawa Ojca Niebieskiego. Ja też muszę przyznać, że najsilniej wpłynęło na mnie odczucie miłości Bożej. Dlatego to doświadczenie mogę z czystym sercem przekazywać innym ludziom, a szczególnie najbliższej rodzinie.
Chętnie zadałbym każdemu pytanie dotyczące zwykłych, codziennych uczuć, to znaczy, jak to jest z naszą wiarą i miłością?
Pamiętacie, jak to było z wami?
Być może każdy pamięta, że najpierw trzeba kogoś poznać, potem ewentualnie go zaakceptować, jeszcze potem ewentualnie go pokochać, a dopiero na końcu mu zaufać, czyli uwierzyć w niego.
Często się zastanawiałem, czy można w kogoś wierzyć i nie kochać go. Odpowiedź była zawsze ta sama. Oczywiście, że można w kogoś wierzyć, a równocześnie go nie kochać. Nie chciałbym jednak, aby tak było w przypadku Boga.
A jak wyglądałaby sytuacja odwrotna? Czy można kogoś pokochać, a równocześnie nie uwierzyć w niego? To mało prawdopodobne. Niestety, w naszym świecie wszystko jest możliwe, każda perwersja i każda kombinacja mogą się wydarzyć. Jednakże patrząc na problem uczciwie, trzeba stwierdzić, że prawdziwa miłość pociąga za sobą bezgraniczne zaufanie, czyli wiarę, ponieważ inaczej nie zasługiwałaby na miano prawdziwej miłości. W takim razie chciałbym, żeby tak było w przypadku Boga.
Jeżeli ktoś czytał uważnie analizy zamieszczone w moim opracowaniu, to zauważył, ze właściwie nigdy „na siłę” nie nakłaniam nikogo do wiary w Boga. Raczej pisałem zawsze o swojej miłości do Boga i prosiłem, aby spróbować Go pokochać, tak jak ja starałem się to robić, zaznaczając równocześnie, że miłości trzeba się uczyć. Zaczynałem zazwyczaj od zaprezentowania Boga, używając przede wszystkim logicznego rozumowania. Uzmysłowienie sobie samej możliwości Jego istnienia czy choćby rozpoczęcie dyskusji o Nim, to pierwszy krok do Jego pokochania.
Przypomnijcie sobie, jak poznaliście ukochaną przez siebie osobę. W większości przypadków najpierw ją zobaczyliście i spodobała się wam. Potem jakoś zaakceptowaliście kolejne spotkania i widzenia, aż wreszcie zaczynała się miłość, ponieważ „coś zaiskrzyło”. Wiara i zaufanie pojawiły się dopiero w następnym okresie.
Czy tak może być przy naszym spotkaniu z Bogiem? Na pewno tak! Czy miłość od Boga jest nam do czegoś potrzebna? Pewnie każdy odpowie, że tak! Zresztą im więcej miłości w naszym życiu, tym lepiej, tym więcej szczęścia odczuwamy na co dzień. Każda miłość się przyda, a więc szkoda lekceważyć tę, która płynnie z miejsca jej powstania, czyli od Stwórcy.
Przy okazji wrócę jeszcze do tematu, który poruszyłem wcześniej, czyli do znaczenia miłości „pionowej”, to znaczy miłości od Boga. Miłość między ludźmi, szczególnie między kobietą i mężczyzną, czyli tak zwana miłość „pozioma”, stopniowo wygasa, jakby chłodnieje. Potrafi też zniknąć zupełnie. Jest z nią tak, jak z wysychającym strumieniem, który traci swoje źródełko. Miłość „pozioma” może zatem zniknąć, jeśli straci swoje źródło. Nie tkwi ono w nas. Wielokrotnie wykazywałem, że człowiek, czy to mężczyzna czy kobieta, jest w pierwszym rzędzie istotą „poziomą”, a więc żyje miłością „poziomą”.
Jednakże jest i głębsze zrozumienie istoty ludzkiej. Jest ona jednością osoby fizycznej i duchowej oraz dzieckiem Bożym. Z tego względu człowiek jest istotą „pionową”, a więc potrzebuje do swojego człowieczeństwa miłości „pionowej”. Te dwa wymiary miłości składają się na całkowicie zjednoczoną ludzką istotę, gdyż obydwa są potrzebne dla naszej wiecznej egzystencji.
Dlatego dobrze jest poznać swoje „boskie korzenie”. Na pewno największa trudność w poznaniu Boga wiąże się z faktem, że nie można Go zobaczyć, to znaczy, że nie da się Go poznać za pomocą naszych zmysłów fizycznych. Jednakże człowiek różni się od zwierzęcia, ponieważ ma jeszcze zmysły duchowe. Działają one szczególnie skutecznie, gdy wyciszymy te fizyczne. Stąd wszystkie moje wysiłki sprowadzają się do tego, aby na drodze owego wyciszenia dostrzec Boga zmysłami duchowymi, czyli tak zwanymi oczyma duszy.
Wciąż powtarzam, że człowiek nie jest zwierzęciem. Będę to powtarzał jeszcze tysiąc razy, aby jak najwięcej ludzi to zrozumiało. Takie zrozumienie otwiera drogę do uzmysłowienia sobie, kim naprawdę jest każdy z nas. Widać, że całe dziedzictwo cywilizacji ludzkiej wywodzi się z inteligencji, woli i uczuciowości ludzkiej, czyli duchowości człowieka. Na dodatek wszystkie te osiągnięcia są najczęściej nastawione i ukierunkowane na przyszłość, co sugeruje również istnienie wieczności w naszej osobowości. Pozwala to w końcu stwierdzić, że każdy człowiek, jako osoba duchowa, jest wieczny. Dzięki temu zajmuje on pozycję zwierzchnika wobec wszystkich pozostałych bytów. Na dodatek w przypadku zsumowania się całości ludzkości jesteśmy jakby „zbiorowym bogiem”.
Jeśli jednak zauważymy, że to nie ludzkość stworzyła wszechświat i przyznamy, że to nie my ustalaliśmy prawa i zasady tkwiące w otaczającej nas rzeczywistości, to łatwiej uświadomimy sobie konieczność istnienia Kogoś jeszcze innego poza nami. Ja tę konieczność odkryłem już wiele lat temu. Myślę, że każdy, kto chce poczuć się obywatelem wszechświata, musi się z tym zmierzyć. Wiem, że mamy w swoim życiu fizycznym dość dużo tych „musów”, a już na pewno każdy z nas musi umrzeć. Nie radzę jednak traktować tego „musu” jako przymusu, a wręcz odwrotnie, warto sprawić, aby było to świadome przejście koniecznego etapu w drodze do wieczności. Zaakceptowanie tej wieczności powoduje odkrycie swoistej solidarności z Bogiem, gdyż wówczas uzmysławiamy sobie, że i my jesteśmy wieczni, tak samo jak On. Mam nadzieję, że w przypadku poszczególnego człowieka taki stan solidarności będzie sprzyjał bliższemu poznaniu naszego Stwórcy. W rezultacie możemy Go łatwiej pokochać, szczególnie kiedy zrozumiemy, że jest to nasz Prawdziwy Ojciec.
W ten sposób może się pojawić zaufanie wobec Kogoś, w kim mamy swój początek, to znaczy wiara w Naszego Ojca. Są jeszcze tacy, którzy mają bardziej otwarte zmysły duchowe i czują, że On jest zawsze z człowiekiem za pośrednictwem Swego Serca i Swoich aniołów. Ja jeszcze dodam, że szczera akceptacja istnienia Boga wpływa bardzo pozytywnie na naszą osobowość, a w szczególności na nasze zdrowie fizyczne i psychiczne. W rozdziale o konfliktach wywołanych przez świat duchowy poruszyłem ten temat szczegółowo.
Religie, wyznania, kościoły, ruchy religijne, sekty i inne tego rodzaju organizacje powinny uznać za swój cel prowadzenie ludzi do Boga, choć muszą to czynić, przedzierając się przez przeszkody laickiego świata. Czy ich pomoc jest zawsze niezbędna? Odpowiadam, że nie zawsze. Zapytam w takim razie jeszcze raz. Czy poszczególny człowiek może sam sobie ukształtować drogę do Boga? Odpowiadam, że każdy nie tylko może, ale powinien to zrobić.
Na zakończenie tego tematu jeszcze raz podkreślę, że każdy człowiek jest inny, co na pewno oznacza jedyną w swoim rodzaju i niepowtarzalną więź łączącą każdego z Ojcem Niebieskim.